Nostalgia |
Złośliwa Adminka |
|
|
Dołączył: 05 Gru 2009 |
Posty: 156 |
Skąd: Lasy Hartlandzkie |
|
|
|
|
|
|
Nudziło mi się, więc zaczęłam sobie skrobać takie małe opowiadanko. W gatunku fantasy nie mam zbyt wielkiego doświadczenia ponieważ głównie pisałam opowiadania z pogranicza kryminału i thrillera medycznego, także proszę o wyrozumiałość i szczerą krytykę
Ciepły blask płomieni rzucał delikatne światło na rosnące w pobliżu ogniska rośliny. Rozedrgane cienie przywodziły na myśl upiorne istoty rodem z Zaświatów. Niesamowite wrażenie potęgowało blade światło księżyca padające na okoliczne drzewa. W lesie zahukała sowa. Po chwili dołączyła do niej druga, a gdzieś daleko swoją obecność wyciem oznajmiał wilk. Kahlan sięgnęła do swojego plecaka i wymacała ręką sztylet. Czując w dłoni chłodną rękojeść poczuła się pewniej. Nieco uspokojona oparła się plecami o zwalony pień drzewa, objęła kolana ramionami i przymknęła na chwilę oczy. Dzisiejsza walka i konieczność wyspowiadania kilku zbuntowanych żołnierzy dawnej armii D’Hary, wyraźnie nadszarpnęły jej moc. Oddychała głęboko raz za razem. Podniosła powieki i rozejrzała się po zaimprowizowanym naprędce obozie. Zedd spał po drugiej stronie ognia i jak zwykle cicho pochrapywał. Miał otwarte oczy co było dość powszechnym zjawiskiem u czarodziejów podczas snu. Z lewej strony Kahlan spała Cara. Światło z ogniska tańczyło na czerwonym stroju Mord-Sith. Jasne włosy rozsypały się wokół głowy Cary niczym złota aureola. W tym momencie, Kahlan uświadomiła sobie, że gdyby nie ten strój i gdyby nigdy wcześniej jej nie spotkała, wyśmiałaby tego, który by jej powiedział ile ludzkich istnień ma na sumieniu ta kobieta. Jednak, według słów, który kiedyś skierowała do Richarda, nie mogą być nikim więcej ani nikim mniej, a Cara była tym kim była. Była Mord-Sith. Była morderczynią. Była sługą Rahla. Była, wreszcie kimś, kto żałował swoich wcześniejszych czynów. Nic nie mogło zmienić jej przeszłości, ale ona mogła tworzyć swoją przyszłość. Inną. Nową. Czystą. Bez zabijania.
Kahlan setki razy zastanawiała się dlaczego Richard zaufał Carze. Może dostrzegł w niej tkwiące pod pokładami zła dobro? Może uznał za przydatne jej niezwykłe zdolności? Powodów mogło być tysiące, ale odpowiedzi ani jednej. Mimo ufności Poszukiwacza, Kahlan i Zedd nadal pozostawali ostrożni wobec Mord-Sith.
Przechyliła lekko głowę i kątem oka spojrzała na śpiącego Richarda. Sen zdołał wygładzić napięte rysy jego twarzy, nadając mu nieco łobuzerski wygląd. Ciemne, nieco przydługie włosy opadały mu na czoło. Uśmiechnęła się leciutko. Kiedy zobaczyła go pierwszy raz nie wyróżniał się niczym szczególnym. Ot, zwykły leśny przewodnik. Ale to on uratował jej życie, dzięki czemu teraz mogła siedzieć tutaj przy ognisku i wspominać przeszłość. Gdyby nie on, już dawno by nie żyła lub dostała się we władanie Rahla. Nawet w najśmielszych snach nie wyobrażała sobie, że ktoś taki zostanie Poszukiwaczem. Ale Zedd miał rację. Richard był wprost stworzony do tej roli. Jednak ostatnie zajścia w tamtej wiosce nieco go zmieniły. Nie był już tak wesoły jak dawniej. Znacznie częściej popadał w zadumę i wtedy trudno było sprawić by się uśmiechnął. Zedd zaczął go uczyć jak panować na gniewem Miecza Prawdy. Jednak przed nim była jeszcze długa droga. Długa i niełatwa. Richard bał się tego, że w pewnym momencie nad sobą nie zapanuje i któremuś z nich zrobi krzywdę, tak jak to się stało Carze. Nadal czuł się winny, choć wtedy nie do końca był sobą.
Nagle jej rozmyślania przerwał jakiś podejrzany ruch w pobliskich krzakach. Po kilku sekundach znów zaszeleściły poruszone liście. Kahlan dotknęła ramienia chłopaka i potrząsnęła nim lekko.
- Richard, obudź się.
- Co się dzieje? To już moja kolej? – z trudem otworzył zaspane oczy.
- Ktoś się kręci w pobliżu obozowiska.
Niemal natychmiast się rozbudził. Uważnie rozglądał się wokół pociemniałymi oczami. Sięgnął za siebie i wyciągnął Miecz Prawdy z pochwy. Od razu poczuł moc od niego płynącą. Ostrożnie podniósł się ze swojego posłania wzrokiem przeczesując okoliczne zarośla. Kahlan wygrzebała z plecaka swój sztylet. Nim się za siebie obejrzała Richard zniknął w ciemnym lesie. Trzymając broń w pogotowiu podążyła za nim. Ciemność otoczyła ją ze wszystkich stron. Jedynie światło księżyca umożliwiało jako takie widzenie w mroku. Nagle po jej lewej stronie poruszyły się krzewy. Ich niemiarowy szelest narastał by po chwili zlać się w jednostajny szum. I wszystko ucichło. Kahlan gorączkowo rozejrzała się w poszukiwaniu Richarda. Nigdzie jednak go nie zauważyła. Nie widziała również światła ogniska, dzięki któremu mogłaby wrócić do obozu. Dopadło ją poczucie bezsilności. Podejrzany szelest powrócił. Wtedy na ścieżce pojawiło się małe stworzenie, wzrostem dorównujące dziecku. Kahlan wytężyła wzrok. Niestety twarz przybysza krył cień. Dostrzegła jedynie błyszczące zielone oczy i połyskując w jego dłoniach szklaną fiolkę. Stworzenie zbliżyło się do niej na odległość kilku kroków, a ona poczuła obezwładniający całe ciało paraliż. Szmaragdowe oczy błysnęły złowrogo Sztylet wypadł z jej zmartwiałej dłoni, a jej serce gwałtownie przyśpieszyło.
- Żegnaj Matko Spowiedniczko – wyszeptał przybysz i wykonał dziwny gest.
Potem Kahlan usłyszała tylko własny krzyk i zapadła w nieprzeniknioną otchłań.
P.S. A i czasem zdarza mi się wpaść w romantyczny ton... xD |
|